Drugie dno
Znów miałam kłopot z taksówką. Kiedyś już o tym pisałam, że trudno ją zamówić, gdy chce się przewieźć zwierzaka. Pożaliłam się na łamach KOTA, po czym problem zniknął. Dzwoniłam, informowałam, że będę z kotem w kontenerku i już po chwili wygodnie jechałam do mojej ulubionej lecznicy.
Tym razem, a było to parę dni temu, tak łatwo nie poszło. Pani trzymała mnie przy telefonie dobre dziesięć minut, pozwalając wysłuchać kilkunastu monitów do aktualnie wolnych taksówkarzy: - Może weźmiesz pasażerkę z kotem? Po czym dowiedziałam się, że nic z tego, żaden z panów nie ma na to ochoty.
Wyraziłam dezaprobatę, poinformowałam bogu ducha winną dyspozytorkę, że rezygnuję z usług tej korporacji i zadzwoniłam do konkurencji. Taksówka podjechała niemal natychmiast, a że kierowca okazał się niezwykle sympatyczny, wylałam swoje żale na taksówkarską brać, bo bardzo się czułam rozgoryczona uprzednią odmową.
- Wszystkiemu winni są ludzie - powiedział. - Ja zawsze chętnie biorę pasażerów ze zwierzętami, bo bardzo lubię i psy, i koty. Ale nie raz już się na tym przejechałem i niech się pani nie dziwi, że inni, mając podobne przypadki, nie chcą tego więcej znosić. Fakt, że niektórzy z nas mają alergię, ale to mała grupa, a pozostali - ci, co nie wożą zwierząt - zniechęcili się na skutek nieprzyjemnych dla nich wydarzeń.
Kiedyś wsiadła kobieta z kotem na ręku - bez żadnej torby czy smyczy. Mówię jej, że to niebezpieczne, a ona że kot grzeczny i nie raz już tak podróżował. No to w drogę.
Było dobrze do chwili, gdy minęła nas karetka na sygnale. Kot dostał szału, skoczył mi na plecy, o mały włos, a spowodowałbym wypadek. Jeezuu, ależ się wtedy zdenerwowałem! Teraz zawsze pytam, czy kot będzie w transporterze lub jakoś zabezpieczony - naprawdę koty lubię, ale zabić się przecież nie chcę.
Albo to - czekam na postoju, leje deszcz, błoto do kostek. Otwierają się drzwiczki i do auta wskakuje mi pudelek, prosto na tapicerkę, umorusany po pachy. Za nim pani: "Pikusiu, posuń się, zrób mi trochę miejsca". Powiedziałem, że mogłaby tego psa wpuścić na podłogę albo choć wytrzeć mu łapy, a ona na to: "Przecież to tylko taksówka". I co z taką robić?
Albo inna historia, Facet wiózł dużego psa, na podłodze, a jakże, ale psisko cierpiało chyba na chorobę lokomocyjną i całą drogę wymiotowało. Dźwięki i zapach nie były przyjemne, lecz co winien pies? Dojechaliśmy na miejsce, człowiek płaci i wysiada. - Panie - mówię - a może by pan tak sprzątnął po swoim piesku?! - To nie mój pies to zrobił, to już było - odpowiedział z obrażoną miną i tyle go widziałem.
No niech sama pani powie, co te zwierzaki są winne, że mają takich właścicieli?
Musiałam przyznać mu rację. Jego monolog uzmysłowił mi, że może zbyt pochopnie tak negatywnie oceniłam kierowców taksówek. Przypomniałam sobie, ileż to razy irytowałam się, widząc, jak mama lub babcia stawia brzdąca w ubłoconych bucikach na siedzeniu w autobusie, żeby sobie powyglądał przez okno. Informacja, że potem ktoś na tym krześle usiądzie i ubrudzi ubranie nie jest w stanie utorować sobie drogi do ich szarych komórek. Każde zwrócenie uwagi takiej opiekunce kwitowane jest stwierdzeniem wypowiedzianym głosem pełnym świętego oburzenia: - Pani to chyba nie lubi dzieci?!
Tak więc, Panowie Kierowcy taksówek, przepraszam Was za wszystkich klientów przewożących zwierzęta bezmyślnie. Przyjmuję do wiadomości, iż to oni ponoszą odpowiedzialność za to, że mój chory kot musi czasami długo czekać na transport do weterynarza.
A najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że owi niefortunni pasażerowie to przecież tacy sami miłośnicy zwierząt jak ja! I nigdy, przenigdy nie uwierzyliby, że działają na ich szkodę.
Maryla Weiss
KOT 5 - marzec 2008
magazyn dla miłośników kotów.