Sklep Fundacji Canis

 sklep3

Sklep Fundacji Canis, gdzie kupisz upominki, ozdoby, antyki, przedmioty artystyczne, malarstwo, linoryt - cały dochód przeznaczony jest na pomoc dla zwierząt. Kup sobie prezent i wspomóż zwierzaki.

 

 

Fundacja Canis na Allegro

nasze aukcje allegro1

Zapraszamy na nasze aukcje:   Allegro

1% podatku dla zwierząt numer KRS: 0000128172

Upitax new uruchom2

koty kotkiKotka w amorach


Za oknami wiosna, maj, na świat będą przychodzić owoce marcowej kociej miłości. Dlaczego uważa się, że kotki mają ruje w marcu? A która dziko żyjąca kotka zdecydowałaby się na urodzenie kociąt w mroźną zimę? Wiosną - to zupełnie co innego. Dzień staje się dłuższy, myszy opuszczają zaciszne spiżarnie i ludzkie domostwa, gdzie spędzały zimę i przenoszą się na łąki i pola, ptaki zmęczone mrozami stają się także łatwiejszą zdobyczą. Najedzone koty są gotowe do amorów.

U naszych domowych kotek pierwsza ruja pojawia się różnie - nawet ok. 4-5 miesiąca życia, może też nie być jej do roku. Kotka wchodząca w ruję najpierw robi się przymilna, potem nawołuje, a następnie wypina pupę w charakterystyczny sposób. Zdarza się, że zaczyna znaczyć moczem różne miejsca w nadziei, że partner się pojawi. Niepokryta kotka, za 3-4 tygodnie wchodzi w następną ruję, potem w kolejną i może to trwać bez końca. Permanentne ruje mogą prowadzić do zaburzeń hormonalnych, których następstwem jest może być ropomacicze lub cysty na jajnikach. Dzieje się tak dlatego, że kotka podczas rui nie ma owulacji, komórki jajowe opuszczają jajniki dopiero podczas krycia, stymulowane kopulacją. Nie ma więc przerwy na to, aby nowe komórki dojrzały. Kotka wciąż jest gotowa do krycia.

 

Dziś sprawa jest prosta, umawiamy się z naszym lekarzem weterynarii na kastrację kotki i po kłopocie. Jednak ja chcę opowiedzieć tu historię, która miała miejsce ponad ćwierć wieku temu, a myślę, że podobne zdarzają się niestety i dziś.

Pod koniec lat 70. moja siostra przyniosła do domu śliczną koteczkę. Sprawa była uzgodniona z rodzicami i wszyscy oczekiwali kici. Dziś wiem, że była czarną szylkretką, wtedy mówiłam, że jest czarna z rudymi i kremowymi przebłyskami. Nazwałam ją Mika.

Mika była charakterną kocicą - ale to już temat na inną opowieść. Dziś najważniejsze jest to, że Mika dorosła i miała ruję za rują. W tamtych czasach nikomu przez myśl nie przeszła sterylizacja kotki. Kocury i owszem, kastrowano, ze względu na pozostawiany przez nie smrodek. Ale kotki? Nie. Żeby kotkę wyciszyć podczas rui, dostaliśmy od lekarza weterynarii coś na uspokojenie. Specyfik pomagał kotce i domownikom przetrwać ruje, ale nie rozwiązywał problemu. Po jakimś czasie nasz lekarz powiedział, że kotka ma początki ropomacicza i koniecznie musi urodzić kocięta. Co myśmy się wtedy naszukali niekastrowanego kocura! Jedyny, którego udało nam się znaleźć, miał niestety właścicieli równie niedoświadczonych jak my. Wszyscy myśleliśmy, że krycie to tak rach ciach, i już. Tymczasem po kilku godzinach bezskutecznego wywoływania Miki spod szafy, właściciele kocura kazali mi ją stamtąd wyciągnąć. Co tu opowiadać - zrobiła mi z rąk jesień średniowiecza. A "zdrowotnych" kociąt jak nie było, tak nie było.

W końcu moja mama nie zdzierżyła kolejnych rujowych wrzasków. (Zapomniałam dodać, że Mika była półsyjamką i temperament odziedziczyła po mamusi). Pewnego wiosennego dnia moja mama otworzyła drzwi i powiedziała: "Jak tak koniecznie chcesz, to idź". I Mika poszła. Trzeciego dnia jej nieobecności, zaczęłam jej szukać. Chodziłam po piwnicy, podwórku, wołałam. Nie było jej nigdzie. W końcu weszłam do drugiej klatki schodowej, połączonej z naszą wspólną piwnicą. Mika siedziała pod odpowiadającymi naszym drzwiami. Zabrałam ją do domu.

Dziś, z perspektywy 25 lat nie mogę się nadziwić naszej nieodpowiedzialności. O szczepieniach to nawet nikt wtedy nie myślał. Ale samochody, autobusy? Nie było ich wtedy tyle co teraz, ale jednak jeździły naszą ulicą. Szczęśliwie kotce nic się nie stało. A gdy nadszedł 65. dzień po jej wyjściu z domu, Mika zaczęła szykować się do porodu. Karton-porodówka stał przygotowany od kilku dni. Od rana kicia była niespokojna, chciała, żeby ją głaskać po brzuchu, siedzieć z nią. Późnym popołudniem zaczęła rodzić. Siedziałam przy niej i odbierałam kolejne kociaki. Mika każdego wylizywała z błon płodowych, odgryzała i zjadała łożysko. Urodziła cztery - dwa rude kocurki i dwie bure koteczki. Następnego dnia rano obudziło mnie słodkie mruczenie - to cała kocia rodzina była u mnie na kołdrze. Ależ to było słodkie. Minęły dwa kolejne dni, podczas których Mika przeprowadziła się do wersalki w moim pokoju. Trzeciego dnia, mama podeszła do mnie i powiedziała: "Co my zrobimy z czterema kociakami, komu je damy? A właściwie odwrotnie - kto je od nas weźmie?". Czy czternastolatka może powiedzieć mamie: "to trzeba było o tym pomyśleć, kiedy wypuszczałaś Mikę do piwnicy"? Zresztą, takie były czasy i dla mnie naturalne było, że część kociąt trzeba uśpić. Więc zostawiłyśmy "chodliwe" rude, no i kocury - te przynajmniej się kastruje i nie ma problemu, a koteczki zaniosłam do uśpienia. Do dziś to pamiętam, choć chciałabym o tym zapomnieć. Kocurki dorosły. Z wersalki Mika przeniosła je do szafy i tam trzymała ok. 4 tygodni. Potem, pewnego dnia rano plask, plask - rudasy zostały wypchnięte mokrym nosem mamy na podłogę. Po kilku dniach nauczyły się korzystać z kuwety. Jeść samodzielnie. A po kilku tygodniach wyprowadziły się do nowych domów. Na szczęście na rudasy 25 lat temu, tak jak i dziś, byli amatorzy.

A co z Miką? Po niedługim czasie zaczęła "rujkować" na nowo. Późną jesienią, lub wczesną zimą, mama zrobiła ten sam numer co rok wcześniej, choć odgrażałam się, że nie będę już usypiać kociąt. Tym razem Mika się przeziębiła. Na skutek choroby i podawanych leków ciąża zamarła, wdał się stan zapalny. Trzeba było natychmiast operować. Ale gdzie? Jak? Był początek stanu wojennego, narkozy brakowało dla ludzi, a co dopiero dla kota. Udało się jednak - Mika została zoperowana na SGGW, wówczas na Grochowskiej w Warszawie, jako lekcja praktyczna dla studentów. A problemy z rujami skończyły się bezpowrotnie.

Dziś w moim domu moje rasowe, rodowodowe kotki rodzą raz na jakiś czas kocięta, których ojcami są ściśle dobrani reproduktorzy. I to jedyny sposób, jeśli chcemy cieszyć się cudem kocich narodzin i macierzyństwa. Nie postępujmy tak, jak niegdyś moja mama i ja. Dziś nierasową kotkę można szybko, łatwo i niedrogo wysterylizować. Można to zrobić bez szkody dla jej zdrowia, nawet przed pierwszą rują. Bądźmy odpowiedzialni za naszych podopiecznych. Bo w 1981roku ja i moja mama nie byłyśmy i strasznie mi z tego powodu wstyd.

Agnieszka Łodzińska

KOT 9 - maj 2006
magazyn dla miłośników kotów.


Serwis Koci Dom powstał z myślą o kotach i zawiera zdjęcia kotów, porady jak opiekować się kotem, różności o kotach. 

Koci Dom - Ważne! Serwis Internetowy Koci Dom nie jest organizacją opieki nad zwierzętami i nie reprezentuje żadnje organizacji!

Koci Dom jest zaprzyjaźniony z Fundacją Canis. Zajrzyj do kącika adopcyjnego Fundacji Canis - może znajdziesz przyjaciela na całe życie.

Jako że Koci Dom nie jest schroniskiem ani organizacją nie ma żadnej możliwości pomocy finansowej, rzeczowej ani przyjmowania zwierząt.

Serwis Koci Dom  prowadzę sama, dlatego też nie mam możliwości zamieszczania ogłoszen o zwierzętach do adopcji.